Forum Archiwum Forum Placebo (2005r.-2007r.) Strona Główna Archiwum Forum Placebo (2005r.-2007r.)
Nowe forum dostępne pod adresem www.forum.placebo.prv.pl
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy    GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Inspirowane muzyką [proza]

 
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Archiwum Forum Placebo (2005r.-2007r.) Strona Główna -> Sztuka własna
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Orick
Eurowizja



Dołączył: 05 Sty 2007
Posty: 49
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Mówią, że z mamy

PostWysłany: Pon 19:39, 08 Sty 2007    Temat postu: Inspirowane muzyką [proza]

Nagły napad wełny. Sam nie wiem, co mnie wzięło, żeby to napisać. Mnie osobiście się to średniawo podoba.


Ten utwór zawsze przypominał mi szybką jazdę motocyklem. Może to ze względu na jego dynamikę i w sumie prostolinijność i monotonność. Mimo to – porywa i inspiruje.
Proponuję czytać z "Bitter End" w tle.

A więc zacznijmy: Debiut Oricka:

The Bitter End


„Since we're feeling so anesthetised
In our comfort zone”

Księżyc oświetlał idealnie prostą drogę przede moim motocyklem. Przed dosłownie dwoma minutami wyjechałem z tego cudnego miejsca, które przez ostatnie dwadzieścia dwa lata musiałem uznawać za dom. Teraz jednak, pijany cudownym uczuciem wolności, powoli zwiększałem prędkość.
Musiałem być głupi. Musiałem być żałosny. A może to tylko desperacja?
Szybciej. Dalej.

„Reminds me of the second time
That I followed you home”

Dom. Tak, cudowny dom, który zawsze był dla mnie swego rodzaju twierdzą, azylem, gdzie mogłem czuć się niesamowicie bezpiecznie. Był elastyczny. Gdy trzeba było, był uporządkowanym, ładnym domem, lecz potrafił się zmienić w okropną, pijacką melinę.
Wszystko to oddalało się coraz bardziej. Szybciej. Coraz szybciej. Znikały też wszystkie pieprzone wspomnienia związane z Tobą i Twoją zakichaną miłością. Raczej Twoją niż moją, raczej Twoją, niż naszą.

„We're running out of alibis
From the second of May
Reminds me of the summer time
On this winter's day”

Dobrze wiem, że za tym zakrętem już raz na zawsze przekreślę swoją przeszłość. Raz na zawsze zaprzepaszczę sobie dowolną wymówkę na me łaknące wolności zachowanie. Może jeszcze kiedyś będę żałował tej decyzji. Może kiedyś, w przyszłości, usiądę sobie zimą przy kominku i zastanowię się, czy dobrze było?
Za zakrętem przyspieszyłem.
Czy w ogóle będę miał kominek?
I czy w ogóle będę miał przyszłość?

„See you at the bitter end
See you at the bitter end”

Cudownie prosta droga. Znowu. Znowu tylko ja, mój motocykl, moja droga, mój księżyc. Mój świat. Jest dużo większy i przytulniejszy niż ten świat, który miałem w swym tak zwanym domu. Może i bardziej niebezpieczny – Ale ryzyko jest tym, co tak podnieca, prawda?

„Every step we take that's synchronized
Every broken bone
Reminds me of the second time
That I followed you home”

Może rzeczywiście do siebie pasowaliśmy. Tak jak pasuje do siebie ta para, która właśnie jechała autem. A może jesteśmy tak cudownie nieszczęśliwi, jak te dwa drzewa, próbujące splątać się gałęziami. Po dwóch różnych stronach drogi. Raz sobie pomagaliśmy, a raz byliśmy dla siebie tylko przeszkodą. Ucinali nam gałęzie, a my odtwarzaliśmy je na nowo.
I ja to zostawiam?
Zwolniłem. Kolejny zakręt.
„You shower me with lullabies
As you're walking away
Reminds me that it's killing time
On this fateful day”

Może rzeczywiście będzie lepiej zawrócić? Może po prostu zwolnię i wrócę, jak gdyby nic się nie stało? Wrócę do Ciebie, a ty, jak zwykle, zapytasz mnie, gdzie byłem.
Co bym Ci odpowiedział? Że byłem na cudownym, słodkim końcu świata, ale wróciłem, bo byłem bez ciebie?
A może powiem, że byłem gdziekolwiek indziej, byleby tylko zamknąć temat. Bo i po co się rozwodzić nad swoim własnym, żałosnym losem?
A może skłamię, jak to robiłem setki razy, a Ty wspaniałomyślnie mi wybaczałaś, czego nie rozumiem do tej pory. Po prostu kochałem Cię ranić.
Kochałem Cię ranić.
Przyspieszam. Drzewa mijają mnie jak szalone.
Ja stoję w miejscu, to wy się kręcicie.

„See you at the bitter end
See you at the bitter end
See you at the bitter end
See you at the bitter end”

Czerwono – niebiesko – wkurzające światła. Cudownie, teraz tylko mi tego brakuje. Dlaczego w każdej ucieczce, nawet przed własnym losem, musi znaleźć się cudowny stróż prawa, który nie pozwoli Ci przekroczyć prędkości i przekroczyć granic? Ucieczka do wolności, nadzorowana przez prawa.
Przyspieszam. Nie dam się. Nie teraz. Nie teraz, gdy czuję się tak cudnie. Bez kasku, wiatr bawi się moimi włosami, a ja po prostu jadę, przed siebie w kompletnie nieznanym kierunku.
Może o to chodzi w ucieczkach do wolności. O jechanie w nieznanym kierunku, aż dojedzie się do gorzkiego końca.


„From the time we intercepted
Feels more like suicide...”

Coraz szybciej. Coraz prędzej. Krew się burzy czerwona. Zostali daleko w tyle. Dołączyli do przeszłości, którą przecież zostawiam.
Coraz prędzej. Im prędzej nadejdzie koniec, tym lepiej. Drzewa, światła, cudowny chaos, natłok myśli, dźwięków, obrazów, wszystko to miga obok oka w zastraszającym tempie i znika w przeszłości, którą zostawiam daleko w tyle.
Poza czasem.
Gdzie do jasnej cholery jest ta granica, która w końcu odgrodzi mnie od wspomnień?
Szybciej. Tylko tak ją znajdę.

„See you at the bitter end”

Pragnę znaleźć koniec. Pragnę znaleźć granicę. Gnam coraz szybciej. Księżyc niecierpliwie dopinguje mi w mej jeździe.
Nawet droga do cudownego, słodkiego końca ma wyboje i przeszkody. Czasem wystarczy tylko jedna nierówność, żeby zakończyć podróż.
Ta nierówność była niewielka,. Ale przy mej szalonej szybkości zarówno fizycznej, jak i tej duchowej, pozwoliła mi ona na wzbicie się w powietrze… Na co mi motocykl, sam dojdę… Do końca. Słodkiego końca. Cudownego, upragnionego końca. Lecę… kilka sekund lecę… Przed siebie, słysząc tylko świst powietrza…
I już żałuję, że szukałem końca. Żałuję, że szukałem go tak ogromnie, tak mocno, tak szybko.
Nie czuję już nic. Nie czuję ciała, nie czuje mięśni, nie czuję nawet strużek krwi, które spływają po tym, co zostało z mego ciała.
Znalazłem koniec.
Gorzki koniec.






A teraz nieco starszy tekst, mający już 6 miesięcy. Pisany w wakacje. Znowu motoryzacyjny, wybaczcie ^^ Tym razem Evanescence "Anywhere"




“We're leaving here tonight
There's no need to tell anyone
They'd only hold us down
So by the morning light
We'll be half way to anywhere
Where love is more than just your name”

Evanescence: Anywhere

Docisnął pedał gazu. Siła, którą uwolnił jego samochód, wznieciła w nim dreszczyk emocji. Uśmiechnął się sam do siebie i zerknął do lusterka. Lekka siność nad policzkiem była dość widoczna. Uśmiechnął się znowu. Wszystko, czego mu było trzeba, to uciec. Daleko stąd. Jak najdalej. Od niego.
Potarł policzek i zasyczał. Bolało. Zaklął w duchu.
Księżyc oświetlał maskę jego samochodu. Światła przecinały ciemność. Nic go nie obchodziło. Otworzył szybę, a chłodne powietrze nocy wdarło się do wnętrza wozu. Księżyc schował się za chmurami. Skupił się na drodze przed nim. Suchy asfalt. Żadnych wyboi, żadnych dziur, wszystko idealne.
Drogi do nikąd zawsze były idealne. Nieskalane, bez żadnych przeszkód, bez żadnych skaz. Po prostu drogi. Koła samochodu mknęły po szosie, połykając kolejne kilometry. Każde przełknięcie było dla niego kolejnym kilometrem z dala od koszmaru jego domu. Docisnął pedał gazu.
- Zwolnij – Dotknęła jego ramienia. Drgnął lekko. Spojrzał na nią kątem oka. Czarne włosy opadały na jej dekolt, oraz przykrywały całą szyję. Jej spojrzenie było zdenerwowane i przestraszone.
- Nie bój się. Tej nocy odjeżdżamy – Uśmiechnął się do niej. Ona spojrzała na niego jej pięknymi, brązowymi oczyma. Strach. Przepełniał ten samochód, wypierając nawet chłód nocy i delikatne światło księżyca.
- Boję się. – Odpowiedziała spokojnie, dotykając jego ramienia. Pociągnęła nosem, spoglądając przed siebie.
- Kochanie… Czyż nie chciałaś być ze mną? – Zapytał spokojnie, zwalniając trochę. Usłyszał jej nerwowy śmiech.
- Chciałam.
- Więc, o co to wszystko? – Zapytał z wyrzutem, znowu przyspieszając. Prędkościomierz powoli zbliżał się do liczby 120.
- Marzyłam o miejscu dla Ciebie i dla mnie. Dla nas. Ale dlaczego teraz? – Zapytała, zaciskając pięści. Poprawiła swe czarne włosy i okulary, które lekko opadły jej na nos.
- Nie mogłem już z nim wytrzymać – Powiedział, spoglądając w lusterko w sińca, który pojawiał się na jego policzku. Ona po prostu westchnęła. Jej oddech zdawał się być mocniejszy niż podmuchy wiatru na zewnątrz.
- Wyjeżdżamy tej nocy! Nie ma potrzeby o tym mówić nikomu! Oni tylko by nas powstrzymywali. Wraz z pierwszymi promieniami słońca, będziemy w połowie drogi! – Powiedział, przyspieszając. Samochód zawarczał głośno.
- W połowie drogi do nikąd! – Krzyknęła – Chciałam zostać! Ja kocham swoją rodzinę! CHCIAŁAM ZOSTAĆ! – Ryknęła na cały samochód.
- Zapomnij o swoim starym życiu i chodź ze mną. Nie patrz za siebie, jesteś już bezpieczna. Nikt nie będzie mógł Cię zatrzymać – Uśmiechnął się i pogłaskał ją po głowie. Zamruczała zadowolona. On uśmiechnął się spokojnie i przyspieszył. Drzewa obok nich znikały w ułamku sekundy. Reflektory oświetlały idealną drogę przed nimi. Chłodny wiatr, wypełniający ich wóz działał kojąco. Uśmiechnął się leniwie, gdy strzałka szybkościomierza dobrnęła do liczby 180.
- Droga do nikąd – Powiedział, uśmiechając się.



Cichy krzyk dziewczyny i trzask pękającego metalu, rozbijanej szyby i ciche syczenie silnika. Te dźwięki wypełniły ciszę na sekundę. Stado ptaków wyleciało spomiędzy gałęzi drzewa, gdy te opadało. Uderzyło w ziemię z ogromnym hukiem. Krzyk dziewczyny ustał. U stóp tego, co niegdyś zwano drzewem, leżało coś, co niegdyś zwano samochodem. A w fotelach siedziało coś, co niegdyś zwano człowiekiem. Szkarłatna krew płynęła swobodnie po czerwonej masce samochodu, jak gdyby przemierzała nieznane ziemie. Czerwień krwi na czerwieni lakieru.
Słychać było tylko radio. Ciche nuty, opiekujące się przystankiem w drodze donikąd.
„Forget this life
Come with me
Don't look back you're safe now
Unlock your heart
Drop your guard
No one's left to stop you”



A teraz bonus xP Nie inspirowany muzyką, ale króciutki tekścik, który zrodził się wyjątkowo szybko i spontanicznie. Kompletnie bez sensu i brzmi jak bełkot szaleńca.
Ale to jest cudne Mr. Green
Tytuł bonusa: Pesymistyczna bajka z morałem.


- W tym tygodniu były na mnie trzy zamachy. W tym jeden udany – Oznajmił ni stąd ni zowąd Pan Y. Pan X spojrzał na niego rozbawiony wzrokiem.
- W takim razie jesteś martwy – Odpowiedział pan X rzeczowym tonem, wypuszczając z fajki dym. Nachylił się nad blatem stołu, patrząc na pana Y. „Cholera, jak Herlock Sholmes” powiedział sam do siebie w myślach „Albo Sherlock Holmes… Pieprzeni flegmatycy, muszą sobie wymyślać takie imiona”.
- Przerywamy program, aby nadać tę zaskakującą informację – Powiedział pan Y, podsuwając mu dziurawą popielniczkę z czarnym niedźwiedziem. W tym samym momencie pan Y padł na ziemię, martwy.
- Co się odwlecze, to nie uciecze – Powiedział pan X, nachylając się nad trupem.

***
- Notuj. Zgon nastąpił 33.13.2006 o godzinie 25:61 – Ton pana Z był bardzo poważny. Jego sekretarka, Panna W, spokojnie zanotowała podane informacje.
- Przyczyna zgonu? – Zapytała, strzepując pyłek z ramienia.
- Trzydzieści trzy pchnięcia nożem, dwadzieścia osiem kul w plecy. I ciastka. Przedawkował „Petitiki”. – Pan Z przyglądnął się ciału truposza. Z jego [truposza] ust ciekła krew.
- Coś jeszcze? – Zapytała panna W, odkładając pióro. Pan Z spojrzał na nią uważnie i zamrugał swymi długimi, doklejanymi rzęsami.
- Nie sądzę, iż informacja, że znaleziono przy nim kartkę „Pieprzę wszystkich oprócz Pieguska” była ważna – Odpowiedział spokojnie – I że fakt, iż miał zatargi z Ruską Mafią i talon na balon.
- Ja również – Odpowiedziała spokojnie sekretarka, panna W.
I oddali się wspólnym uciechom, na biurku truposza.

***
- Przybyliście tutaj, aby pożegnać drogiego waszym sercom Pana Y – Oznajmił tutejszy ksiądz, F. Zgasił papierosa i wrzucił go do grobu. Upadł obok trumny.
- No więc wiedzcie, że umarł. Umrzemy wszyscy. Taki już jest świat. – Powiedział, wyciągając wino – A najlepsze kasztany są na placu Pigal czy jakoś tak. – Wziął porządny łyk wina – A ja nie jestem księdzem, ale biednym ministrantem. Ksiądz już idzie – Odszedł, kończąc tym samym ten niespodziewany i bezsensowny zwrot akcji.
Ksiądz przybył. Spojrzał na niedopałek przy trumnie i westchnął.
- Umrzemy wszyscy. Więc póki żyjemy, nie marnujmy tego, co nam dano – Powiedział ksiądz, podnosząc niedopałek.
KONIEC

Cytat: "Pieprzę wszystkich oprócz Pieguska" jest autorstwa [link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
To forum jest zablokowane, nie możesz pisać dodawać ani zmieniać na nim czegokolwiek   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Archiwum Forum Placebo (2005r.-2007r.) Strona Główna -> Sztuka własna Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin